poniedziałek, 23 lipca 2018

CZEŚĆ, CO SŁYCHAĆ? Magdalena Witkiewicz

  Uwielbiam ten hasztag #czytampolskichautorów! Bo jak jest, kogo i co czytać, to czytam! Gdy byłam młodsza, kochałam Grocholę, Jej Judytę i Zielone Drzwi - autobiografię. Potem kochałam Kalicińską i opowieści znad rozlewiska! A teraz zachwycam się Anią Niemczynow i Magdą Witkiewicz - Królowymi współczesnego polskiego obyczaju! :D

  Gdy zamawiałam Cześć, co słychać?, spodziewałam się lekkiej powieści osadzonej w realiach, które znam i fajnego wieczorku w jej towarzystwie. Co dostałam? Dostałam fantastyczną opowieść spisaną w sposób, jaki najbardziej lubię - trochę ironni, szczypta sarkazmu, parę niecenzuralnych słów i morał na koniec. Jaki morał w tym przypadku? Taki, że każda decyzja, każde zachowanie może pociągnąć za sobą całą lawinę konsekwencji. Teoretycznie zawsze można się wycofać, ale w praktyce nie jest to znowu takie łatwe. I masz tu babo placek.


  Często - kiedy mamy już wszystko - zaczyna nam czegoś brakować. Mamy zupę, chcemy drugiego dania, mamy to, pragniemy deseru. Zjemy deser i marzą nam się lody z polewą karmelową. Aż w końcu umieramy z przejedzenia i zastanawiamy się, na co nam to było. Tak właśnie miała Zuzka - główna bohaterka powieści Cześć, co słychać? 39 lat, dwie cudowne córki, fajnego męża, kalendarz wypełniony po brzegi, bezpieczną rutynę. Czego nie miała? Fajerwerków nie miała, motyli nie miała i za nic w świecie nie wystarczało jej narysowanie ich sobie. Chciała je poczuć. Jakie miało to konsekwencje?

  Zuza nawarzyła sobie w pewnym momencie piwa. I była zmuszona wypić je duszkiem. Towarzyszyły jej trzy przyjaciółki z liceum. Każda w nieco innym miejscu w życiu, ale każda z podobnymi pragnieniami. 

  Powieść ta adresowana jest chyba przede wszystkim do dojrzałych kobiet, które trochę już przeżyły i mają spory bagaż. I ten emocjonalny, i ten niemetaforyczny. Dla mnie ta książka jest bardzo wartościowa. Porusza temat podjęcia terapii! A ja bardzo lubię, jak o tym jest w książkach. O tym, że terapia pomaga, jest oczyszczająca i skuteczna.



  Na koniec powieść bardzo zaskakuje - pojawia się bowiem bardzo ważny i aktualny w naszych polskich realiach wątek - nie chcę zdradzać, jaki, ale mnie bardzo zaskoczył i dodał losom Zuzki dramatyzmu, zapoznając Czytelników z jej tajemniczą i trudną przeszłością.

 Zdecydowanie, nie jest to słodko-pierdząca opowieść o czymś, czego w “normalnym” życiu nie ma. Każda kobieta może być Zuzką, Monią, Agnieszką czy Iwoną. Każda może mieć Wojtka i tęsknić za Pablem. Każda może chcieć motyli, biedronek i innych owadów. Nie każdej jednak wyjdzie to na dobre.

Dziś wiem i widzę już nieco więcej. Nauczyłam się patrzeć, ale umiem też przymykać oczy. Ze strachu, że popełnię błąd.
Jestem taka jak inne, to wiem na pewno. Matki, żony i kochanki. Kobiety w połowie życia. Mądrzejsze niż 20 lat temu, ale za to z bagażem doświadczeń.
Pełne głęboko skrywanych tajemnic, o które nikt nas nie podejrzewa.

Czasem tęsknię za czymś, czego nie potrafię nazwać, uśmiecham się do ludzi, chociaż w sercu mam bałagan. Może coś tracę, zyskując spokój.
Bardzo dbam, by nie padły słowa, których nie można wymazać.
Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, jak niebezpieczne może być: „Cześć, co słychać”…

Tytuł: Cześć, co słychać?
Liczba stron: 320
Wydawnictwo: Filia
Rok wydania: 2016

MIŁOŚĆ I WOJNA Lesley Lokko

 Jeszcze chyba nie czytałam książki z tak wieloma niedopowiedzeniami i tak dużą szczeliną między kolejnymi wydarzeniami, między fabułą a rzeczywistością, wnioskami, do których trzeba samemu dojść. Tak duża przestrzeń, by snuć własne domysły - być może irytująca, ale jakże zmuszająca do refleksji!

  Na początku nie mogłam się wczuć. Gubiłam się, miotałam, myliłam bohaterów, mieszało mi się wszystko. Trochę się denerwowałam. Nawet nie trochę. Chciałam wziąć tę powieść na szybko. W drodze powrotnej z Sopotu. Nieco ponad 6h jazdy w fajnych warunkach wydawało się być idealnym czasem na lekturę. No nie. Czytałam, ale z trudem. Zatrzymywałam się, by myśleć nad wieloma kwestiami. To właśnie mają w sobie książki Lesley Lokko. W czasie czytania tysiąc razy zatrzymuję się, by sobie pomyśleć. Wczuwam się w opisywaną rzeczywistość całą sobą, chłonę te wszystkie wydarzenia, jakbym naprawdę w nich uczestniczyła. Zastanawiam się, co ja bym w danej sytuacji zrobiła, czy to w ogóle możliwe, czy tak naprawde gdzieś jest? Pytania mnożą się w mojej głowie, wytrącając mnie z rytmu.

 Trafia mnie, jak czytam, że książki Lokko to "LEKKIE" książki! Bzdura! To nie są lekkie opowieści o tym, jak się smaży naleśniki. To nasycone dramatyzmem opowieści o trudnych decyzjach, przewrotności losu, zależności od warunków, o życiu. I o tym, jak to życie bardzo różni się w różnych częściach świata! O tym, jacy jesteśmy ograniczeni, narzekając na pogodę w naszym kraju, nie mając pojęcia, że gdzieś na świecie - wcale nie tak daleko od nas - toczy się walka o przeżycie, o kawałek chleba, o prawa. Siedzimy sobie zadowoleni, zastanawiając się, jaką to nową dietę wypróbować, a ktoś obok mierzy się z najtrudniejszym zadaniem w życiu. Walczy. Przegrywa. Wygrywa. Spala się. Uczy. Powieści Lokko poruszają każdy możliwy wątek. Wszystko. Niewyobrażalne bogactwo przeplata się z niewyobrażalnym ubóstwem. Luksus jest tak samo często, jak radość z ciepłego swetra. W jednym miejscu jest pokój, w drugim - wojna.
Każdy bohater dowodzi, że człowiek potrafi sobie poradzić ze wszystkim. Wszystko przetrwać. Wszystkiemu stawić czoła.

I tak też jest w najnowszej książce Miłość i wojna.

W blurbie czytamy: Lexi Sturgis, dziennikarka telewizyjna, specjalizuje się w relacjonowaniu konfliktów zbrojnych. jest nieustraszona podąża wszędzie tam, gdzie dzieje się coś naprawdę ważnego. Przy tym jest skryta, nie lubi nawiązywać bliższych więzi. Kiedy w Egipcie podczas Arabskiej Wiosny tajna policja uprowadza młodą lekarkę pracującą dla organizacji Lekarze Bez Granic, to właśnie Lexi rusza na poszukiwania. Okazuje się, że z tą sprawą związane są skomplikowane losy kilku rodzin. 

Lesley Lokko jest po prostu fenomenalna! Pełną napięcia narracją opisuje, jak wygląda praca korespondenta wojennego. Czy jest tam miejsce na strach? Współczucie? Miłość? Przyjaźń? Zazdrość?
Przedstawia też organizację Lekarze Bez Granic. Co kieruje ludźmi, którzy decydują się do niej przyłączyć? O co walczą? W co wierzą? Jak udaje im się przetrwać?



Lokko sięgnęła po bardzo trudną tematykę. Ale w każdej jej powieści jest pełno trudnych tematów. Według mnie poradziła sobie znakomicie. Na pewno wrócę do tej książki za jakiś czas. Ciekawe, czym wtedy mnie zachwyci.

Po jednej stronie jest to, czym jesteśmy, a po drugiej to, czego nie chcemy uznać za swoje. 
                                                                             - Lesley Lokko, Miłość i wojna, str. 375

Tytuł oryginału: In love and war
Przekład: Urszula Smerecka
Liczba stron: 415
Wydawca: Świat Książki, Warszawa 2018

niedziela, 22 lipca 2018

MÓJ WYGLĄD NIE JEST WYZNACZNIKIEM MOJEJ WARTOŚCI

 Kiedy Karolina z Notatnika Terapeuty zaproponowała mi wpis gościnny u siebie na blogu, byłam wniebowzięta! I oczywiście, od razu się zgodziłam! Bardzo cenię Karolinę za jej mądrość, doświadczenie zawodowe i profesjonalizm. Mam przyjemność znać Ją osobiście i miałam wielkie szczęście uczestniczyć razem z Nią w niektórych zajęciach na UWr, podczas których to obie zdobywałyśmy wiedzę, ale Karolina równie dobrze mogłaby na nich dzielić się swoją.

    Karolina Plichta - bo to o Niej mowa - terapeuta rodzin, par i małżeństwem, pracujący w nurcie teorii systemowej, pedagog, polonistka, autorka bloga Notatnik Terapeuty (tutaj link do fanpejdża bloga), mama i żona bardzo dużą uwagę zwraca na RELACJE. Bo tak naprawdę ze wszystkim, co nas otacza, z każdą osobą wokół nas, każda dziedziną życia tworzymy relacje. I to ich jakość bardzo istotnie wpływa na poziom satysfakcji i zadowolonia z naszego życia. A skąd te relacje się biorą? Gdzie uczymy sie, jak je tworzyć, na co zwracać uwagę przy ich budowaniu i podtrzymywaniu? Gdzie wpajane są nam do główek te wszystkie niekiedy bardzo ograniczające nas schematy? No oczywiście w naszym domu rodzinnym. Dlatego bardzo szybko wysuwa się wniosek, iż niebywale duży wpływ na relacje ze wszystkimi obszarami w życiu ma nasza rodzina pochodzenia. Dobrze sobie to uświadomić. I właśnie o tym wszystkim można sobie konkretnie poczytać na stronie Karoliny. I jest nawet super grupa na fejsbuku, którą stworzyła Karolina. Polecam dołączyć! BAAARDZO POLECAM! Grupa nazywa się #chodznaterapie - buduj dobre relacje poprzez pracę nad sobą i dzieją się tam same dobre rzeczy!

  I ja mam u Karoliny na blogu swój wpis gościnny, którego streszczenie zamieszczam u siebie, właśnie w tym wpisie. Po całość zapraszam tutaj. Dlaczego u mnie przeczytacie tylko część? Bo tak sobie wymyśliłam ;)

   Dlaczego zachęcam do aktywności fizycznej? To proste - oprócz szeregu korzyści zdrowotnych - mamy też szereg korzyści psychicznych! Mamy fajną imprezę, fajnie spedzony czas i fajne życie ogólnie. Jasne - życie można przeleżeć na kanapie, ale czy wtedy będzie tak fajnie? Niektórym pewnie będzie bardzo wygodnie. Mnie by nie było, bo zaraz by mnie wszystko od tego leżenia bolało. To też nie jest tak, że nic nie boli mnie od biegania. No nie. Dlatego też nie biegam codziennie maratonów i nie urządzam sobie wyzwania #3rundy bikini ;) Dla mnie we wszystkim najważniejsza jest RÓWNOWAGA.

  Kiedyś myślałam sobie, że chude nogi, płaski brzuch i piękne włosy są gwarancją życiowego szczęścia. Myślałam, ze jak jest się pięknym (co było jednoznaczne wówczas w moim mniemaniu z byciem szczupłym), to jest się automatycznie szczęśliwym i zadowolonym z życia człowiekiem. Takie było moje naiwne myślenie oparte na chorych schematach wpajanych przez lata przez środowisko, media i otoczenie. Walcząc z samą sobą, spędziłam kilka nastoletnich lat. W międzyczasie biegałam, grałam w kosza, tańczyłam, coś tam ćwiczyłam w domu, nie mając jednak z tego przyjemności. Traktowałam wówczas sport jako karę. Karę za swój wygląd, który ciągle był niezadowalający. Odpowiedź na pytanie, dlaczego ciągle był nie taki jak trzeba, przyszła nieco później.

  Moje ciągle zmieniające się podejście do aktywności fizycznej i niezadowolenie z samej siebie, ze swojego wyglądu było spowodowane brakiem akceptacji własnej osoby i wpajanymi mi od małego przekonaniami. Nie potrafiłam zaakceptować, że mogę być WYSTARCZAJĄCA taka, jaka JESTEM. Nie wiedziałam w końcu, czy mam być mądra, czy ładna i szczupła? No bo taka i taka być nie mogę, bo jak? Zawsze mówiono mi, że jest się takim ALBO takim.

  Bardzo długo zajęło mi zrozumienie, że jestem wystarczająco dobra, mądra i ładna i nie muszę zmieniać swojego wyglądu, by być szczęśliwym człowiekiem; że mogę spełniać swe marzenia, ważąc te kilka kilogramów więcej i że MÓJ WYGLĄD NIE JEST WYZNACZNIKIEM MOJEJ WARTOŚCI. W końcu uświadomiłam sobie, że głupoty nie zasłoni tona makijażu czy najfajniejszy tyłek całego insta, a prawdziwego piękna nie przykryje kilka nadprogramowych (wg BMI) kilogramów.

   W przyswojeniu tej tajemnej wiedzy bardzo pomogła mi Ewa Chodakowska. Jej słowa, które powtarzała w mediach społecznościowych, niebywale trafiały do mojej nastoletniej psychiki. Dzięki Ewie uświadomiłam sobie, że MOGĘ ĆWICZYĆ nawet, jeśli wydaje mi się, że NIE MOGĘ ĆWICZYĆ. Że mogę skakać, biegać i robić 100 burpees pod rząd, nawet jeśli nie wyglądam jak Miranda Kerr zdjęta z wybiegu Victoria’s Secret. Że mogę biegać, nawet jeśli nie mam zamiaru od razu lecieć w trupa na maratonie. I NIKOMU NIC DO TEGO. Dzięki Ewie poznałam Basię Tworek - najlepszą nauczycielkę jogi ever - która pokazała mi, że mogę praktykować jogę, nawet jeśli wydaje mi się, że jestem NIEGRAMOTNA. I też dzięki Ewie Chodakowskiej doszło do mnie wreszcie, że MOGĘ BYĆ, KIM CHCĘ i MOGĘ ROBIĆ, CO CHCĘ.  Nic więc nie stało na przeszkodzie, abym była mądra i czerpała radość ze sportu. Efekty wizualne miały przyjść później i wcale nie zmieniać poziomu mojego życiowego szczęścia. Sport miał dodawać mi energii i kolorować szarą codzienność dzięki dawkom pojawiających się po treningu endorfin. I tak właśnie się stało. I tak jest dzisiaj.

Sport nauczył mnie radości z przezwyciężania własnych słabości, ale też zrozumienia w przypadku porażek.
Sport nauczył mnie pokory.
Sport dodał mi wiary w siebie i w swoje możliwości i pokazał mi, że nie zawsze muszę być najlepsza, by lubić siebie i cieszyć się chwilą,
Sport sprawił, że stworzyłam świetną relację z samą sobą. Lubimy się - ja, mój organizm i wygląd zewnętrzny. Słuchamy się wzajemnie i mamy fajną imprezkę podczas treningów.
Sport sprawił, że mam lepszą relację z bliskimi mi ludźmi - w tym z rodziną pochodzenia - nikogo nie obwiniam za to, jaka jestem czy jaka nie jestem. Jestem taka jaka chcę być! I mówcie sobie, co chcecie. To nie WY toniecie w pocie po górskiej dyszce czy Hot Body Ewy, choć ciągle Was zachęcam!
I nie jestem już NIEGRAMOTNA. Nawet jeśli nie od razu potrafię zrobić pozycję kruka, to wiem, że nie dlatego, iż jestem jakaś tam. Nie potrafię dziś, może jutro się nauczę. Na tym polega życie.

I ja wiem, że nadal miliony osób twierdzą, że NIE mogą ćwiczyć, bo “to nie dla mnie”. Bo mają w głowach utarte schematy określające ich jako osoby niegramotne/ grube/ chude/ leniwe. Bo nie są pewne siebie i boją się kompromitacji na dzielni i wśród znajomych.
BO CO POWIE RODZINA/ MAMA/ MĄŻ/ BRAT/ SIOSTRA/ CIOTECZNY STRYJ WUJKA HENIA?
Ja jednak - po latach sportowych przeżyć - wiem, iż wstydzić powinien się tylko ten, co nie robi nic!
Sport pozwala zachować nam zdrowie, fajny look też, ale to nie to jest najważniejsze. Kiedy przekonujesz się, że możesz, to możesz i nic nie jest w stanie Cię powstrzymać! Nagle zaczynasz ćwiczyć dla siebie, zaczynasz siebie kochać, bo jesteś super! Bo możesz! Bo potrafisz! Bo chcesz! A wszystkie schematy i wbite do główek jakby młotkiem słowa idą w zapomnienie.

A kiedy już siebie lubisz, traktujesz się z należytym szacunkiem i zrozumieniem i masz ze sobą fajną relację, przekonujesz się o tym, jak dużo możesz.

 Pokochałam sport i uświadomiłam sobie, że bez względu na to, co słyszałam w dzieciństwie i jak moją pasję traktuje moja rodzina - mama, tata, brat czy siostra, której nie mam - nie ma czegoś takiego, że ja nie mogę ćwiczyć.

Bo nie ćwicząc, robisz na złość wyłącznie sobie!
(Ewa Chodakowska, Myślnik).





wtorek, 10 lipca 2018

BLUSZCZ Anna H. Niemczynow

 "Powroty są piękne" - to napisała główna bohaterka, Julita, w swoim pamiętniku. Zgadzam się z tymi słowami.  Powroty  do ukochanych  miejsc, ukochanych ludzi i do ukochanych autorów. Ania Niemczynow oddała swoim Czytelnikom nową powieść - Bluszcz. Twórczość Ani jest mi bardzo bliska, zawsze odnajduje w niej to, czego szukam. Sama Ania - choć niestety nie znam Jej osobiście - też jest mi bliska przez to, co reprezentuje chociażby na swoim instagramowym profilu, przez swoje postawy oraz to, czym dzieli się z nami w swoich książkach. Tyle w Niej wdzięczności i szczerej radości. Mknie jak burza, pisząc, pisząc i pisząc. I bardzo dobrze - niech pisze jak najwięcej , bo tego nam trzeba ! Nam - polskim Czytelnikom spragnionym dobrej polskiej literatury.



W Bluszczu jest dużo emocji. Dużo przeżyć, zakrętów i życiowych zawijasów. Jest dużo duchowości. Wiary. Nadziei. Miłości. Poszukiwania. Dużo medytacji i mantr.

Julita - główna bohaterka, żona Gerarda, mama Kamili i Marcina, gospodyni domowa, w której zakorzenione są powtarzane dawno temu przez babcię rady, jak żyć zgodnie z Bogiem i Jego słowami. To właśnie przez kurczowe trzymanie się tych wszystkich rad i zasad jej życie jest jednym wielkim koszmarem.
Ela - przyjaciółka Julity, lekarz pediatra, która za pomocą medytacji szuka równowagi między na pozór idealnym życiem a wewnętrzną rozpaczą.
Gerard - mąż Julity, wojskowy, domowy tyran, tradycjonalista przyzwyczajony do patriarchatu.
Kamila - 17-letnia córka Julity i Gerarda, młoda artystka, wyrażająca siebie przez sztukę.
Marcin - 19-letni syn Julity i Gerarda. zagubiony młody człowiek zmagający się z niezrozumieniem i brakiem akceptacji, walczący z pułapkami współczesnej rzeczywistości.
A także cały szereg bohaterów drugoplanowych, którzy dzięki doskonałej kreacji psychologicznej, ubarwiają powieść i uzupełniają losy głównych bohaterów.

Bluszcz porusza wiele aktualnie bardzo powszechnych tematów, wiele razy zaskakuje niespodziewanymi zwrotami akcji, a także rzadko spotykanymi kwestiami. Jest swoistego rodzaju rollercoasterem emocji.
Możesz być pewny, że czytając tę powieść, przejdziesz przez wszystkie możliwe stany emocjonalne - smutek, złość, poczucie bezsensowności, zdziwienie, radość, nadzieję, satysfakcję…

Dla mnie dużym plusem jest to, że wszystko dzieje się w znanych nam - polskim Czytelnikom - realiach. Wszystko jest takie znane, a zarazem zaskakujące, z jednej strony - wiemy, o czym mowa,  a z drugiej - dziwimy się - no ale jak? No jak?

Kolejnym plusem jest doskonale wkomponowana w fabułę kwestia akceptacji samego siebie. Kocham te fragmenty, jak Julita cieszy się, że może zjeść sobie śniadanie chleb z nutellą i nikt nie patrzy na nią za to krzywym wzrokiem; to, jak idą z Elą na kawę, do której zamawiają ciastko; to, jak postanawia odchudzić się, by dobrze wyglądać na rozprawie rozwodowe, ale w końcu dochodzi do wniosku, że to bez sensu.

W Bluszczu na próżno szukać naiwnej wiary w to, że wszystko jakoś to będzie albo że się jakoś ułoży. Nie. Losy bohaterów tej książki pokazują, że o wszystko trzeba walczyć. Każda decyzja jest najczęściej owinięta całym szeregiem wyrzeczeń i zmian, dużą odwagą, wieloma łzami. Nic nie dzieje się ot tak sobie, ale … wszystko jest możliwe.



Cieszę się, że ta książka trafiła do mojej osobistej biblioteczki, na pewno jeszcze do niej wrócę i będę szczerze polecać.

sobota, 7 lipca 2018

Style jedzenia

  Czy zastanawiało Was kiedyś, jak to jest, że jedna osoba może zjeść na śniadanie pizzę pozostałą z poprzedniego dnia i zrobić to o godzinie 14 - kilka dobrych godzin po obudzeniu, a druga - zaraz po wstaniu z łożka biegnie parzyć kawę i wstawiać owsiankę?
A jak to jest, że Janusz zje na kolację wszystko, co podstawi mu pod nos Grażynka - raz naleśniki na słodko, a drugi raz - zapiekankę z cukinią i parmezanem, a jeszcze kiedy indziej pajdę chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym, a jego kolega Seba nie wyobraża sobie kolacji inaczej, jak tylko trzy kromy chleba z szynką, serem, ogórkiem i pomidorem?
   Jak możemy zaobserwować - różnimy się między sobą w wielu obszarach. Nawet w sposobie dostarczania sobie energii niezbędnej do życia.



   Na zagadnienie dotyczące stylów jedzenia natknęłam się w książce Grażyny Wieczorkowskiej - Wierzbińskiej pod tytułem Psychologiczne ograniczenia. Bardzo zaciekawił mnie ten temat, ponieważ - jak wiecie - moje zainteresowania skłaniają się ku psychologii odżywiania i psychodietetyki.
  W psychologii różnic indywidualnych mówi się o stylach działania. Każdy człowiek prezentuje styl działania, który jest swego rodzaju preferowaną strategią przystosowawczą w różnego typu sytuacjach. Szczególnym typem schematów behawioralnych, znajdujących się w obszarze stylów działania, jest STYL JEDZENIA.
 
   Z biegiem czasu każdy z nas wykształca typowe dla siebie zachowania dotyczące sposobu jedzenia. Niektórzy jedzą tylko produkty spełniające określone standardy, tylko w określony sposób i tylko o określonych porach. Przeciwieństwem takich osób są ludzie, którzy mogą jeść wszystko, zawsze i wszędzie. Te różne style jedzenia określa się jako STYL PUNKTOWY vs STYL PRZEDZIAŁOWY.

  Przedziałowy styl jedzenia przejawiają osoby charakteryzujące się szerokimi obszarami akceptacji produktów, miejsca, czasu i sposobu jedzenia. Punktowy styl jedzenia prezentują natomiast osoby, które mają precyzyjne reguły dotyczące tego, co, kiedy i jak może zostać zjedzone.



  Przedziałowość stylu jedzenia została przeanalizowana na 4 wymiarach określających dominującą motywację jedzenia:

1. wisceralna (poszukiwanie sytości- jedzenie dolne vs zmysłowa (poszukiwanie wrażeń zmysłowych) - jedzenie górne
2. zewnętrzna (dostępność pożywienia) vs wewnętrzna (głód)
3. emocjonalna (hamujący vs wzmagający łaknienie wpływ emocji)
4. czas (stopień rytmiczności)

  Jedzenie emocjonalne jest bardzo silnie związane z pozostałymi aspektami jedzenia przedziałowego i kontrolą procesu jedzenia. Osoby jedzące pod wpływem emocji (smutku, radości, strachu, wstydu, lęku) jedzą nieregularnie i są częściej motywowane wisceralnie (by poczuć sytość) niż zmysłowo. Styl przedziałowy jest związany z mniejszą kontrolą procesu jedzenia. Styl przedziałowy predysponuje także do zaburzeń odżywiania (np. napadowego objadania się), a także utrudnia wyrtwanie w diecie odchudzajacej. Osoby charakteryzujace się tym stylem jedzenia mają dużo częściej problemy z wagą i nie mogą pozbyć się naprogramowych kilogramów. Ten styl zdecydowanie ogranicza sukcesywne i trwałe prowadzenie zdrowego stylu życia.

  Profesor Grażyna Wieczorkowska - Wierzbińska wskazuje, że poznanie stylu jedzenia danej osoby jest pierwszym etapem do efektywnego odchudzania się i zmiany życia na zdrowsze. Najpierw należy pozbyć się psychologicznych ograniczeń, które sprawiają, że człowiek trwa w danym schemacie i dopiero później rozpoczynać diety. Co ważne - w przypadku niektórych ludzi - pierwszym etapem przejścia na takową dietę najbardziej pomocna może być psychoterapia! Każdy schemat, którey reprezentujemy jest w nas głęboko zakorzeniony i wielokrotnie utrwalany, zatem zmiana i wyzbycie się go może okazać się bardzo trudnym, długotrwałym, ale wartym zachodu zadaniem.

ŚWIAT U STÓP Lesley Lokko

 Lesley Lokko to przewodniczka po życiu. Wychowana w Ghanie doktor architektury na Uniwersytecie Londyńskim, która w wolnym czasie pisze książki. Artystka. W Polsce uznawana za egzotyczną autorkę, niezbyt znana, ale jej nazwisko jest warte zapamiętania.


  Na jej twórczość natknęłam się przez przypadek. Już od pierwszych stron Świat u stóp (ang. Sundowners) pochłonął mnie do imentu. Pokochałam tę ponad 500-stronicową opowieść, zatracając się w śledzeniu losów czterech głównych bohaterek.
Zachwycałam się opisami miejsc, w których przez 20 lat toczyła się fabuła powieści. RPA, Anglia, Stany Zjednoczone, Kuala Lumpur, Ghana…
Zachwycałam się genialnym stylem pisania Lokko - prostym, a zarazem pozostawiającym pewien niedosyt. Tak jakbym zjadła już dwie gałki najlepszych lodów na świecie i miała nieodpartą ochotę na trzecią. Tak samo jest właśnie z twórczością Lokko.
Świat u stóp otworzył przede mną bramy do świata czytelniczej pasji. Pierwszy raz sięgnęłam po tę książkę, mając 14 lat, zaraz przed Bożym Narodzeniem. I od tej pory czytam ją co roku, rozpoczynając lekturę zaraz po kolacji wigilijnej. Niektórzy w tym czasie oglądają Kevina, a ja przypominam sobie dzieje Rianne, Gabby, Charmaine i Natalie.
   Za każdym razem książka zachwyca mnie na nowo i odkrywa przede mna coś, czego wcześniej nie znałam. Ta powieść dojrzewa razem ze mną albo to ja rozwijam się wraz z nią.
Każda z głównych bohaterek pochodzi z innego miejsca na świecie, rodziny o innym statusie społecznym, została wychowana w innej kulturze... Spotykają się jako nastolatki w szkole w Anglii i zostają  przyjaciółkami na całe życie.

“Cztery kobiety. 20 lat ich życia. 
Wielowątkowa powieść o przyjaźni i miłości rozgrywająca się na tle ważnych wydarzeń politycznych u schyłku XX wieku.” - czytamy w blurbie na tylnej okładce książki.



  Lokko, opisując zawiłości życia, przenosi Czytelników do całkiem innego, ale jednocześnie  równoległego do naszej rzeczywistości świata. Porusza tematy, których boją się inne powieści obyczajowe. Zmusza do refleksji i zastanowienia się nad sobą, własnym życiem i wartościami. Brnąc przez kolejne rozdziały, musimy stawić czoła kwestiom, które wydają się kontrowersyjne, bardzo trudne i stanowią doskonałą naukę - naukę o ludziach, ich zachowaniach w różnych sytuacjach, trudnych do przezwyciężenia przekonaniach i uprzedzeniach. Powieść ukazuje przewrotność życia i udowadnia, że nigdy nie wiesz, co czeka na Ciebie za rogiem.
  Wisienką na torcie jest też to, że losy bohaterek przeplatają się z bardzo ważnymi dla świata wydarzeniami  historycznymi. Historia stanowi tło sytuacji przeżywanych przez kobiety w ich życiu prywatnym i zawodowym. Na każdą z nich wpływa to, co dzieje się dookoła. Dodaje to także ich życiu dramatyzmu, przez co sprawia, że powieść nie należy do lekkich - wręcz przeciwnie - jest trudna i ambitna. Nie wszystko jest podane na tacy. Wielu rzeczy musimy domyślić się sami.

Po zaprzyjaźnieniu się z bohaterkami i po przejściu wraz z nimi przez tych 20 lat ich życia Czytelnik nie jest już tą samą osobą. I właśnie to jest tak bardzo zachwycające w tej niezwykłej książce - najpierw sprawia, że na chwilę pozbywasz się własnego Ja, by potem na nowo odkryć je i dojść do wniosku, że jeszcze nigdy wcześniej Twoje Ja nie było tak zintegrowane z Tobą.

Spotkałam się z wieloma opiniami na temat tej książki, wśród osób, które w jakiś sposób na nią trafiły, bo jak wcześniej wspomniałam - w Polsce Lesley Lokko nie jest najbardziej znana. Te opinie były różne, ale jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje. Mnie każda powieść Lokko dogłębnie porusza. Na początku bohaterowie mogą irytować, ale z czasem dowiadujemy się, co stoi za każdym zachowaniem. Nie ma tam przypadków, nie ma pomyłek czy wydarzeń bez sensu. Wszystko ma sens, każdy błąd popełniany przez bohaterki niesie za sobą cenne lekcje życia. Każde spotkanie wpisuje się w ich historię.

Jakie emocje towarzyszą mi podczas czytania Świata u stóp? Za każdym razem inne. Połączenie tęsknoty, nostalgii, wzruszenia, złości, poczucia beznadziejności, ale też nadziei. I wiary. Wiary, że przecież wszystko jest możliwe i nigdy nie wiesz, co przyniesie kolejny dzień.