niedziela, 22 lipca 2018

MÓJ WYGLĄD NIE JEST WYZNACZNIKIEM MOJEJ WARTOŚCI

 Kiedy Karolina z Notatnika Terapeuty zaproponowała mi wpis gościnny u siebie na blogu, byłam wniebowzięta! I oczywiście, od razu się zgodziłam! Bardzo cenię Karolinę za jej mądrość, doświadczenie zawodowe i profesjonalizm. Mam przyjemność znać Ją osobiście i miałam wielkie szczęście uczestniczyć razem z Nią w niektórych zajęciach na UWr, podczas których to obie zdobywałyśmy wiedzę, ale Karolina równie dobrze mogłaby na nich dzielić się swoją.

    Karolina Plichta - bo to o Niej mowa - terapeuta rodzin, par i małżeństwem, pracujący w nurcie teorii systemowej, pedagog, polonistka, autorka bloga Notatnik Terapeuty (tutaj link do fanpejdża bloga), mama i żona bardzo dużą uwagę zwraca na RELACJE. Bo tak naprawdę ze wszystkim, co nas otacza, z każdą osobą wokół nas, każda dziedziną życia tworzymy relacje. I to ich jakość bardzo istotnie wpływa na poziom satysfakcji i zadowolonia z naszego życia. A skąd te relacje się biorą? Gdzie uczymy sie, jak je tworzyć, na co zwracać uwagę przy ich budowaniu i podtrzymywaniu? Gdzie wpajane są nam do główek te wszystkie niekiedy bardzo ograniczające nas schematy? No oczywiście w naszym domu rodzinnym. Dlatego bardzo szybko wysuwa się wniosek, iż niebywale duży wpływ na relacje ze wszystkimi obszarami w życiu ma nasza rodzina pochodzenia. Dobrze sobie to uświadomić. I właśnie o tym wszystkim można sobie konkretnie poczytać na stronie Karoliny. I jest nawet super grupa na fejsbuku, którą stworzyła Karolina. Polecam dołączyć! BAAARDZO POLECAM! Grupa nazywa się #chodznaterapie - buduj dobre relacje poprzez pracę nad sobą i dzieją się tam same dobre rzeczy!

  I ja mam u Karoliny na blogu swój wpis gościnny, którego streszczenie zamieszczam u siebie, właśnie w tym wpisie. Po całość zapraszam tutaj. Dlaczego u mnie przeczytacie tylko część? Bo tak sobie wymyśliłam ;)

   Dlaczego zachęcam do aktywności fizycznej? To proste - oprócz szeregu korzyści zdrowotnych - mamy też szereg korzyści psychicznych! Mamy fajną imprezę, fajnie spedzony czas i fajne życie ogólnie. Jasne - życie można przeleżeć na kanapie, ale czy wtedy będzie tak fajnie? Niektórym pewnie będzie bardzo wygodnie. Mnie by nie było, bo zaraz by mnie wszystko od tego leżenia bolało. To też nie jest tak, że nic nie boli mnie od biegania. No nie. Dlatego też nie biegam codziennie maratonów i nie urządzam sobie wyzwania #3rundy bikini ;) Dla mnie we wszystkim najważniejsza jest RÓWNOWAGA.

  Kiedyś myślałam sobie, że chude nogi, płaski brzuch i piękne włosy są gwarancją życiowego szczęścia. Myślałam, ze jak jest się pięknym (co było jednoznaczne wówczas w moim mniemaniu z byciem szczupłym), to jest się automatycznie szczęśliwym i zadowolonym z życia człowiekiem. Takie było moje naiwne myślenie oparte na chorych schematach wpajanych przez lata przez środowisko, media i otoczenie. Walcząc z samą sobą, spędziłam kilka nastoletnich lat. W międzyczasie biegałam, grałam w kosza, tańczyłam, coś tam ćwiczyłam w domu, nie mając jednak z tego przyjemności. Traktowałam wówczas sport jako karę. Karę za swój wygląd, który ciągle był niezadowalający. Odpowiedź na pytanie, dlaczego ciągle był nie taki jak trzeba, przyszła nieco później.

  Moje ciągle zmieniające się podejście do aktywności fizycznej i niezadowolenie z samej siebie, ze swojego wyglądu było spowodowane brakiem akceptacji własnej osoby i wpajanymi mi od małego przekonaniami. Nie potrafiłam zaakceptować, że mogę być WYSTARCZAJĄCA taka, jaka JESTEM. Nie wiedziałam w końcu, czy mam być mądra, czy ładna i szczupła? No bo taka i taka być nie mogę, bo jak? Zawsze mówiono mi, że jest się takim ALBO takim.

  Bardzo długo zajęło mi zrozumienie, że jestem wystarczająco dobra, mądra i ładna i nie muszę zmieniać swojego wyglądu, by być szczęśliwym człowiekiem; że mogę spełniać swe marzenia, ważąc te kilka kilogramów więcej i że MÓJ WYGLĄD NIE JEST WYZNACZNIKIEM MOJEJ WARTOŚCI. W końcu uświadomiłam sobie, że głupoty nie zasłoni tona makijażu czy najfajniejszy tyłek całego insta, a prawdziwego piękna nie przykryje kilka nadprogramowych (wg BMI) kilogramów.

   W przyswojeniu tej tajemnej wiedzy bardzo pomogła mi Ewa Chodakowska. Jej słowa, które powtarzała w mediach społecznościowych, niebywale trafiały do mojej nastoletniej psychiki. Dzięki Ewie uświadomiłam sobie, że MOGĘ ĆWICZYĆ nawet, jeśli wydaje mi się, że NIE MOGĘ ĆWICZYĆ. Że mogę skakać, biegać i robić 100 burpees pod rząd, nawet jeśli nie wyglądam jak Miranda Kerr zdjęta z wybiegu Victoria’s Secret. Że mogę biegać, nawet jeśli nie mam zamiaru od razu lecieć w trupa na maratonie. I NIKOMU NIC DO TEGO. Dzięki Ewie poznałam Basię Tworek - najlepszą nauczycielkę jogi ever - która pokazała mi, że mogę praktykować jogę, nawet jeśli wydaje mi się, że jestem NIEGRAMOTNA. I też dzięki Ewie Chodakowskiej doszło do mnie wreszcie, że MOGĘ BYĆ, KIM CHCĘ i MOGĘ ROBIĆ, CO CHCĘ.  Nic więc nie stało na przeszkodzie, abym była mądra i czerpała radość ze sportu. Efekty wizualne miały przyjść później i wcale nie zmieniać poziomu mojego życiowego szczęścia. Sport miał dodawać mi energii i kolorować szarą codzienność dzięki dawkom pojawiających się po treningu endorfin. I tak właśnie się stało. I tak jest dzisiaj.

Sport nauczył mnie radości z przezwyciężania własnych słabości, ale też zrozumienia w przypadku porażek.
Sport nauczył mnie pokory.
Sport dodał mi wiary w siebie i w swoje możliwości i pokazał mi, że nie zawsze muszę być najlepsza, by lubić siebie i cieszyć się chwilą,
Sport sprawił, że stworzyłam świetną relację z samą sobą. Lubimy się - ja, mój organizm i wygląd zewnętrzny. Słuchamy się wzajemnie i mamy fajną imprezkę podczas treningów.
Sport sprawił, że mam lepszą relację z bliskimi mi ludźmi - w tym z rodziną pochodzenia - nikogo nie obwiniam za to, jaka jestem czy jaka nie jestem. Jestem taka jaka chcę być! I mówcie sobie, co chcecie. To nie WY toniecie w pocie po górskiej dyszce czy Hot Body Ewy, choć ciągle Was zachęcam!
I nie jestem już NIEGRAMOTNA. Nawet jeśli nie od razu potrafię zrobić pozycję kruka, to wiem, że nie dlatego, iż jestem jakaś tam. Nie potrafię dziś, może jutro się nauczę. Na tym polega życie.

I ja wiem, że nadal miliony osób twierdzą, że NIE mogą ćwiczyć, bo “to nie dla mnie”. Bo mają w głowach utarte schematy określające ich jako osoby niegramotne/ grube/ chude/ leniwe. Bo nie są pewne siebie i boją się kompromitacji na dzielni i wśród znajomych.
BO CO POWIE RODZINA/ MAMA/ MĄŻ/ BRAT/ SIOSTRA/ CIOTECZNY STRYJ WUJKA HENIA?
Ja jednak - po latach sportowych przeżyć - wiem, iż wstydzić powinien się tylko ten, co nie robi nic!
Sport pozwala zachować nam zdrowie, fajny look też, ale to nie to jest najważniejsze. Kiedy przekonujesz się, że możesz, to możesz i nic nie jest w stanie Cię powstrzymać! Nagle zaczynasz ćwiczyć dla siebie, zaczynasz siebie kochać, bo jesteś super! Bo możesz! Bo potrafisz! Bo chcesz! A wszystkie schematy i wbite do główek jakby młotkiem słowa idą w zapomnienie.

A kiedy już siebie lubisz, traktujesz się z należytym szacunkiem i zrozumieniem i masz ze sobą fajną relację, przekonujesz się o tym, jak dużo możesz.

 Pokochałam sport i uświadomiłam sobie, że bez względu na to, co słyszałam w dzieciństwie i jak moją pasję traktuje moja rodzina - mama, tata, brat czy siostra, której nie mam - nie ma czegoś takiego, że ja nie mogę ćwiczyć.

Bo nie ćwicząc, robisz na złość wyłącznie sobie!
(Ewa Chodakowska, Myślnik).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz